Recenzje

Siódmy element – Guido Sgardoli

Ile można pisać w książce o jednym i tym samym miasteczku? Odpowiedź jest jedna: to zależy od wyobraźni autora. Jeśli ktoś ciągnie akcje jak flaki z olejem, to faktycznie nie ma potrzeby pisania o tym przez 500 stron. A jeśli ktoś ma taki pomysł i taką wyobraźnię jak Guido Sgardoli, to przy książce o objętości prawie 700 stron, będzie Wam jeszcze mało. Właśnie taką książką jest “Siódmy element”. Nie wiem, czy była strona, na której nic by się nie działo. Czytając ją wpadacie w wir wydarzeń i świetnych zwrotów akcji. Choć, gdy otrzymałam książkę, nie ukrywam, byłam przerażona. Dlaczego? Na lubimyczytać.pl jest podane, że książka ma jedynie 550 stron, więc widząc cegiełkę na 700 stron, w głowie miałam tylko takie, no dobra, ale kiedy ja to przeczytam?!

Ocena: 7/10

Siódmy element

Siódmy element – tytuł i okładka

Jesteście fanem Stranger Things? Ja nie. Musiałam sprawdzić w Internecie, co to takiego. Fakt faktem, żeby książka Wam się spodobała nie musicie znać tego serialu. Okładka jest mroczna. Przedstawia czwórkę przyjaciół, o których czytamy, latarnię i kawałek wyspy. Kolory są iście złowrogie i taka jest również książka.
Siódmy element… czego dotyczy? Co jest tym elementem i dlaczego siódmym? Tego musicie dowiedzieć się sami. Książka “Siódmy element” jest przede wszystkim jest dobrze napisana. I jak na taką ciegiełkę, mamy w środku duże litery, co zdecydowanie ułatwia czytanie. W ręku trzymało ją się idealnie.

Siódmy element – historia

W środku książki mamy małe miasteczko na wyspie Levermoir i naszego przewodnika, młodego Liama, który stracił mamę w nieszczęśliwym wypadku. Chodzi on do szkoły, a raczej udaje, że to robi, bo praktycznie jedynie wagaruje. W domu zajmuje się nim jego tata Conner Locklin, który jest rybakiem. Chłopak każdy dzień spędza ze swoim przyjacielem Miltonem i przyjaciółką Dotty. Co można robić na takiej wyspie całe dnie? Odkrywać tajemnice. Liam znajduje magiczne kamienie, które skrywają za sobą klątwę wyspy. To właśnie wtedy na wyspie zaczynają się dziać dziwne wypadki, a celtyckie legendy wracają do żywych. Mieszkańcy są zaniepokojeni. Nie tylko lekarz ma pełne ręce roboty, ale również O’Hara, czyli policjant z Galway.

Kamienie stanowią klucz do rozwiązania tajemniczych śmierci, jednak Liam nie da rady poznać odpowiedzi sam. Do jego zespołu dołącza jeszcze jedna dziewczyna, która potrafi namieszać w głowie. Czym w końcu jest książka bez nawet najmniejszej miłostki. Czwórka przyjaciół, musi zmierzyć się ze złem, które czai się nie tylko z każdej strony wyspy, ale i poza nią.

Przemyślenia

Urzekły mnie dwie rzeczy. Mapa- kocham mapy, nadają życie całemu przedstawionemu światu. Nadają głębszy sens książce i pokazują profesjonalizm autora. Przynajmniej ja to tak widzę. Ostatnio czytałam książkę, której dużym minusem był brak mapy. Jakoś nie mogłam odnaleźć się w świecie przedstawionym. A tutaj? Małe miasteczko, nie musiało być mapy. Jednak jak już jest, to moje serduszko się cieszy.
Drugą rzeczą jest wypisanie bohaterów powieści w porządku ich występowania. Co prawda, kto zagląda przed przeczytaniem książki na jej koniec… ale ja skapnęłam się w połowie, bo przeczytałam podziękowania i patrzyłam, czy jest coś jeszcze fajnego. Jak dla mnie, naprawdę mega pomysł. Tym bardziej, że jak się czyta tyle książek, to ja na przykład zapisuję sobie imiona i ważne fakty do recenzji. A tutaj miałam o połowę mniej pracy. Co mnie bardzo ucieszyło. Przy takiej cegiełce.

Książkę czyta się bardzo przyjemnie, nie dłuży się, więc nie patrzycie non stop, ile zostało do końca. Chociaż opisuje tylko jedno miasteczko, to jest to zrobione w taki sposób, że nie będzie Wam się to nudzić. Chcecie ciągle poznawać, biegać po wyspie z bohaterami, odkrywać zagadki i łączyć fakty. Chcecie po prostu mieć swój udział w tej książce. Może dlatego jest taka fajna. W ogóle według mnie jest to przygodówka połączona z elementami kryminału, thrilleru, sci-fi i horroru. Jednak pomimo tego, że jednak rzadko czytam takie książki, to ta była naprawdę w porządku.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Akapit Press.
Inna recenzja książki z tego wydawnictwa “The Game“.